czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 43

          Parę miesięcy później z Marco było coraz gorzej. Codziennie widywałam go w gorszym stanie... Zaczęły się omdlenia i krwawienie z nosa. Strasznie się o niego bałam, przecież on jest moim całym światem, nie chciałam, żeby coś mu się stało.
         Była godzina 7:45, a ja już byłam na nogach, starałam się z dnia na dzień poszukiwać dla siebie nowego zajęcia, które oderwałoby mnie od zmartwień. Jednak z dnia na dzień to wszystko mnie wyniszczało, tak bardzo chciałam, żeby było jak dawniej, chciałam żeby Marco wyzdrowiał, nic jednak na to nie wskazywało, dlatego miażdżyło mnie to psychicznie, bo przebadanych zostało tyle ludzi, a jednak szpik od nikogo nie pasował.
        Usiadłam w ciemnym salonie i rozmyślałam nad tym wszystkim, aż nagle poczułam oplatające mnie ramiona Marco.
-znowu o tym myślisz?- zapytał całując mnie w szyję. Przez chwilę poczułam się tak jakby nic się nie stało, jakby Marco był zdrowy
-nie, po prostu martwię się...-spojrzałam na niego, a blondyn ukradkiem zajął miejsce obok mnie
-nie masz o co. Wszystko się ułoży i będzie dobrze, zobaczysz
-mam nadzieję..-po moich słowach Marco wstał i popatrzył na mnie z uśmiechem
-mój aniołek- powiedział i poszedł do kuchni. Ja również uśmiechnęłam się i podążyłam na nim- jakieś plany na dziś?-zapytał
-dzień przed telewizorem?
-chętnie..-powiedział, a ja stwierdziłam, że skoro mamy takie plany to zostanę w piżamie. Marco poszedł na górę wziąć leki, a ja zajęłam się zrobieniem śniadania.
Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, nie zwlekając ani chwili pobiegłam na górę sprawdzić co z moim ukochanym. Zasłabł i rozciął sobie głowę... Przerażona tym, że tracił dużo krwi, złapałam za telefon i wezwałam pogotowie. Zjawili się dosłownie w 5 minut i zabrali nas do szpitala, tego samego, w którym zdiagnozowano u Marco białaczkę. Przez całą drogę płakałam i nie wiedziałam co się dzieje, byłam tak roztrzęsiona, że dostałam nawet leki uspakajające, po których wcale nie było mi lepiej. Dojechaliśmy na miejsce od razu zabrali Marco na sale, gdzie mieli mu zszyć głowę, jednak potrzebowano dodatkowych jednostek krwi, dlatego też do szpitala ściągnięto Mario. Ten przyjechał szybko i poddał się oddaniu krwi. Później siedział ze mną i mnie wspierał. Byłam mu za to wdzięczna... Było mi niewyobrażalnie ciężko patrzeć na zdenerwowanych lekarzy wychodzących z sali, gdzie znajdował się Marco. Ich zdenerwowanie nigdy nie znaczyło nic dobrego.
Po 4 godzinach siedzenia i martwienia się, wyszedł do nas lekarz.
-i jak panie doktorze?- poderwałam się z miejsca
-jego stan, pomimo tego, że to nie groźne dla innych ludzi, jest krytyczny...- uderzyła mnie pewna siła, a z drugiej strony uderzyło mnie coś tak realistycznego co nie pozwalało mi już myśleć, że to tylko zły sen..
-co z nim będzie?- włączył się Mario
-te 24 godziny będą bardzo decydujące w jego przypadku...- powiedział po czym oddalił się a my zostaliśmy w tej cholernej niepewności... Usiadłam spowrotem na plastikowych krzesełkach i pękłam, rozpłakałam się, bo wiedziałam że w każdej chwili mogę go stracić, bałam się tego wszystkiego, chyba najbardziej bałam się żyć bez Marco. Życie bez niego było by męką do końca życia.
-odwiozę cię do domu..- nagle z rozmyśleń wyrwał mnie głos Mario
-nie, ja tu zostaje.- odpowiedziałam i schowałam twarz w dłoniach
-proszę cię Zu, nic tu nie pomożesz a sama się osłabisz
-Mario proszę...-spojrzałam na niego proszącym wzrokiem, a ten tylko wzdechnął i na powrót usiadł obok mnie i dał do zrozumienia, że będzie przy mnie.
         Mijały godziny, byłam coraz bardziej wyczerpana ciągłym płaczem pomieszanym z napadami furii o bezsilności. Nadal nie wiedziałam co z Marco, pomimo że była już godzina 22 wiec jesteśmy tu od mniej wiecej 14 godzin. Mój mózg pracował coraz wolniej ze zmęczenia, ale w jednej sekundzie wszystko się zmieniło. Cała aparatura u Marco zaczęła wariować, piszczała tak bardzo. Lekarze natychmiast zbiegli się do sali Marco, a ja byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co się dzieje. Stałam i tylko patrzyłam na blondyna, który był bardzo blady i podopinany do kabelków. Było mi tak przykro widzieć go w takim stanie, jeszcze teraz lekarze którzy starali się mu pomóc. Zaczęłam krztusić się własnymi łzami, nie mogłam znieść widoku bezradnych lekarzy... Nie wiedziałam co zrobić, stałam raz przy szybie a raz przechadzałam się nerwowo po korytarzu, mijały minuty, które coraz bardziej odsuwały moją nadzieję. Byłam realistką, wiedziałam że długie niedotlenienie mózgu nie świadczy o niczym dobrym.
Nagle po kilkunastu minutach lekarze wyszli z sali, od razu do nich podeszłam, ale ich miny nie były radosne, zerknęłam na Marco, ale monitor był wyłączony. "Co się stało? Czy mój koszmar okazał się prawdą?" czekałam z resztką nadzieji na słowa lekarza, może jednak go odłączyli bo było dobrze i chcą mnie wrobić. Naiwność małej dziewczynki dała znać.
-przykro mi, robiliśmy co w naszej mocy...
-gówno prawda! Standardowy tekst! Gdybyście robili on by przeżył!
-wiem co pani teraz czuje...
-gówno pan wie! Nic pan nie wie... Nie wie pan tego co on dla mnie zrobił, jak bardzo mnie kochał!
-niech pani pójdzie się pożegnać i się uspokoi. A ja zadzwonię po rodzinę pana Reus'a .- wściekła weszłam do sali Marco, nagle cała złość ustąpiła i przerodziła się w załamanie... Nadal nie wierzyłam w to wszystko, nie potrafiłam doprowadzić tego do swojej świadomości. Złapałam go za zimną dłoń i na nowo się rozpłakałam...
- Marco... Nawet nie wiesz co się teraz ze mną dzieje...ja nie wiem jak to bedzie wygladało, nie chce żyć bez ciebie, bo to nie będzie to samo. I tak nie pokocham nikogo tak jak ciebie. Nigdy juz nie chce nikogo kochać. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie pod stadionem, byłeś taki roześmiany i rozbawiony. Jak spytałeś mnie czy możesz nazywać mnie już swoją przyjaciółką, pamiętam pierwszy mecz oglądany z ławki rezerwowych, pamiętam jak każdego dnia zbliżaliśmy się do siebie coraz bardziej, pamiętam jak pierwszy raz mnie pocałowałeś i nigdy tego nie zapomnę, nie chce tego zapomnieć. Nigdy nie zapomnę jak potrafiłeś rozumieć moje humorki i je znosić, nawet w trakcie choroby kiedy to ja powinnam znosić twoje. Tak bardzo już za tobą tęsknię, proszę cię powiedz, że to głupi żart, wróć tu do mnie. Błagam...
-niech pani już kończy... -do sali wszedł lekarz, który wywoł znowu u mnie złość,samo patrzenie na niego powodowało moją irytacje...
-kocham cię Marco. - powiedziałam po czym wyszłam z sali, pokierowałam się prosto na dwór ze łzami w oczach, Mario był tuż za mną. Dobrze wiedział, że nie radziłam sobie z emocjami i mogłabym zrobić coś głupiego. Mario odprowadził mnie do domu i chciał zostać jednak nie chciałam jego obecności, noe chciałam niczyjej obecności, dlatego Mario uszanował moją decyzje i poszedł.
Weszłam do pokoju gdzie Marco był po raz ostatni, na dywanie była jeszcze krew co już na powrót spowodowało u mnie potok łez. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, gdzie nie spojrzałam były wspomnienia, wszędzie widziałam sceny jak siedzieliśmy, śmialiśmy się, całowaliśmy, wygłupialiśmy... Cały dom był naszpikowany kłującymi wspomnieniami.
Podeszłam do szafy i wyjęłam jedną z koszul Marco, założyłam ją i usiadłam na łóżku pusto gapiąc się w drzwi, tak jakby zaraz miały się otworzyć i miałby wejść przez nie Marco. Teraz już byłam wyprana ze wszystkich emocji, byłam pusta, było mi obojętne co się stanie bo już nic gorszego nie mogło mi się przytrafić.
           Minął tydzień, cały ten czas spędziłam w domu Marco, w jego ubraniach a dziś jednak musiałam chociaż trochę się ogarnąć... Dziś był pogrzeb. Wstałam niechętnie z łóżka, związałam włosy w kucyk, nałożyłam czarną sukienkę i czarny płaszcz. Pod domem czekał już Nuri.
-jak się trzymasz? - zapytał kiedy tylko wsiadłam do auta
-dobrze...-skłamałam, chociaż i tak pewnie nie uwierzył. Spuchnięte oczy, wystające kości policzkowe, blada cera... Chyba nie tak wygląda osoba, u której jest dobrze... Dojechaliśmy na miejsce w zupełnej ciszy..
Msza trawała dość krótko, później zebraliśmy się na miejsce pochówku. Było naprawdę dużo osób, cała drużyna, ludzie z reprezentacji, rodzina, trenerzy, przyjaciele...
Stałam na samym przodzie, chciałam ten ostatni raz być blisko niego, ale teraz przyznam że nie ma gorszego uczucia niż te, kiedy trumna z kimś tak bliskim dotyka już ziemi. Wtedy zdajesz sobie sprawe, że już po wszystkim, że nic nie wróci do poprzedniego porządku, że musisz zaczynać nowy dzień bez tej osoby, wiesz że już nigdy nie będzie tak samo...
Bardzo chciałam wygłosić przemowę, ale łzy i tak gula w gardle doskonale mi to uniemożliwyły, wiec gdy wszyscy złożyli mi i rodzinie Marco kondolencje i gdy zostałam przy grobie już tylko ja, położyłam kartkę z tym co chciałam powiedzieć... Jeszcze długo potem siedziałam przy nim, rozmawiałam niby to monolog, ale wiedziałam że mnie słyszy. Wiedziałam że jest gdzieś niedaleko i spogląda na mnie, tylko to dodawało mi otuchy.
Kocham Cie i zawsze będę Cię kochać...
Powiedziałam i udałam się do domu...

                  *          *           *
Od autorki: w końcu jest, ale jaki smutny. Nie wiem co za wena przyszła ale natchnęło mnie na taki smut. Zauważyłam że nie było ostatnio komentarzy i zastanawiam sie czy jeszcze czytacie?
Pozdrawiam /Patty :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz